Cabines 85grudzień 2016 - styczeń 2017
Dla urody trzeba też umieć liczyć
powrótFelieton
Znamy tę złotą zasadę: mniej znaczy więcej (ang. Less is more), która szczególnie często przewija się w branży związanej z urodą, modą i sztuką. Przyzwyczailiśmy się do tego, że małe jest urocze, a umiar może być bardziej wyrafinowany niż najdziksze połączenie różnorodności.
Upodobanie do małych rzeczy można wytłumaczyć biologicznie – noworodki niemal wszystkich gatunków są niewielkie i urodziwe, co wzbudza w rodzicach i otoczeniu opiekuńcze skłonności. (Przyznam, że sama jestem wielbicielką wszelkich miniatur, choćby przeuroczych japońskich roślinek bonsai). Z kolei zasadę umiaru zaczerpnęliśmy ze świata sztuki. Nie na darmo wybujałe rokoko stało się symbolem kiczu, a wyżej ceni się przemyślaną powściągliwość stylu, zdobień, barw.
Nie inaczej jest w obyczajowości – może młodsze pokolenia nie będą tego pamiętać, ale dawniej wzorami do naśladowania były skromność, nienarzucanie się, dyskrecja i inne tego rodzaju cechy.
Jeśli powyższe zasady odnieść do urody, to odkryjemy, że istotnie – szczupłe ciało uchodzi za piękniejsze, więc osoby najbardziej zobligowane do dbania o wizerunek dążą do osiągnięcia rozmiaru ubrań właściwego dla dwunastolatek raczej niż dla dojrzałych kobiet. Klasyczne zalecenia makijażowe nakazują mocniejsze akcentowanie albo ust, albo oczu. Przesadne zdobienia na paznokciach wspaniale podziwia się na mistrzostwach stylizacji paznokci, ale niekoniecznie na dłoniach kobiet, z którymi stykamy się na co dzień. Z kolei komplet biżuterii z naszyjnikiem, kolczykami i bransoletką przystoi bardziej na przyjęciu arystokratów prezentujących (i wietrzących) przy tej okazji rodowe klejnoty, zwykle zamknięte w sejfach, niż na zwykłym przyjęciu.
A czy bywa czasem na odwrót, tzn. czy więcej może znaczyć... więcej? Oczywiście!
Większe oczy wydają się ładniejsze, stąd tyle sztuczek z cieniami do powiek i kredkami, żeby z oczu wielkości niewielkich migdałów zrobić demoniczne oczyska na pół twarzy. Usta również mają być pełne, a włosy bujne.
Podobnie jest z pielęgnacją – tutaj nie ma powodu do oszczędzania na ilości. Oczywiście nie zachęcam do przesady, bo taką wydaje mi się nacieranie każdego skrawka skóry innym specyfikiem. A rynek zdaje się temu sprzyjać, bo oferuje nawet krem wybielający do rejonów, do których słońce nie dochodzi (państwo wybaczą, ale to prawda). Według różnych sondaży na łazienkowych półeczkach kobiet stoi od kilku do nawet kilkudziesięciu opakowań różnych specyfików. Nie chodzi też o wybieranie najdroższych kosmetyków i zabiegów, bo niekoniecznie są najlepsze.
O tym, że dbałość o siebie – nawet z pozoru nadmierna – popłaca, świadczy przykład słynnej generałowej Aleksandry Zajączkowej, żyjącej na przełomie XVIII i XIX wieku. Słynnej z urody i młodego wyglądu, generałowa była bowiem zwolenniczką chłodu. Zimne kąpiele, sypianie w nieogrzewanym pomieszczeniu, a nawet kilkakrotne w ciągu nocy przechodzenie do innego łóżka, ze świeżą, chłodną pościelą, spożywanie surowych i zimnych posiłków mogą wydawać się przesadą, ale skoro generałowa jeszcze jako siedemdziesięciolatka uwodziła o wiele młodszych kawalerów swym nienagannym wyglądem, znaczy to, że te liczne zabiegi przynosiły oczekiwany efekt.
Można się w tym wszystkim trochę pogubić. Gdzie lepiej się powściągnąć, a gdzie pozwolić sobie na więcej? Co będzie przesadą, a co ujdzie za rażące niedbalstwo. Można odnieść wrażenie, że w urodzie chodzi o swoiście pojętą arytmetykę – wiele czasu i zabiegów poświęconych na to, by wydawało się, że kobieta właściwie niewiele ze sobą robi. Ot, z natury jest taka piękna; wystarczy, że twarz przemyje z rana, potrząśnie włosami i się uśmiechnie. Najtrudniej wszak wykonać makijaż nude, a artystyczny nieład na głowie bywa efektem długotrwałych zabiegów.
Jak to zwykle bywa – tym, czego nigdy za wiele, jest zdrowy rozsądek. O tym, ile zabiegów i kosmetyków potrzebujemy, decyduje stan skóry. Jedne szczęściary rzeczywiście nie muszą prawie nic robić, żeby dobrze wyglądać, inne kobiety muszą się o to postarać bardziej. I pamiętajmy, żeby w tych rozważaniach o ilości nie zapomnieć o jakości!
Dorota Bury
Upodobanie do małych rzeczy można wytłumaczyć biologicznie – noworodki niemal wszystkich gatunków są niewielkie i urodziwe, co wzbudza w rodzicach i otoczeniu opiekuńcze skłonności. (Przyznam, że sama jestem wielbicielką wszelkich miniatur, choćby przeuroczych japońskich roślinek bonsai). Z kolei zasadę umiaru zaczerpnęliśmy ze świata sztuki. Nie na darmo wybujałe rokoko stało się symbolem kiczu, a wyżej ceni się przemyślaną powściągliwość stylu, zdobień, barw.
Nie inaczej jest w obyczajowości – może młodsze pokolenia nie będą tego pamiętać, ale dawniej wzorami do naśladowania były skromność, nienarzucanie się, dyskrecja i inne tego rodzaju cechy.
Jeśli powyższe zasady odnieść do urody, to odkryjemy, że istotnie – szczupłe ciało uchodzi za piękniejsze, więc osoby najbardziej zobligowane do dbania o wizerunek dążą do osiągnięcia rozmiaru ubrań właściwego dla dwunastolatek raczej niż dla dojrzałych kobiet. Klasyczne zalecenia makijażowe nakazują mocniejsze akcentowanie albo ust, albo oczu. Przesadne zdobienia na paznokciach wspaniale podziwia się na mistrzostwach stylizacji paznokci, ale niekoniecznie na dłoniach kobiet, z którymi stykamy się na co dzień. Z kolei komplet biżuterii z naszyjnikiem, kolczykami i bransoletką przystoi bardziej na przyjęciu arystokratów prezentujących (i wietrzących) przy tej okazji rodowe klejnoty, zwykle zamknięte w sejfach, niż na zwykłym przyjęciu.
A czy bywa czasem na odwrót, tzn. czy więcej może znaczyć... więcej? Oczywiście!
Większe oczy wydają się ładniejsze, stąd tyle sztuczek z cieniami do powiek i kredkami, żeby z oczu wielkości niewielkich migdałów zrobić demoniczne oczyska na pół twarzy. Usta również mają być pełne, a włosy bujne.
Podobnie jest z pielęgnacją – tutaj nie ma powodu do oszczędzania na ilości. Oczywiście nie zachęcam do przesady, bo taką wydaje mi się nacieranie każdego skrawka skóry innym specyfikiem. A rynek zdaje się temu sprzyjać, bo oferuje nawet krem wybielający do rejonów, do których słońce nie dochodzi (państwo wybaczą, ale to prawda). Według różnych sondaży na łazienkowych półeczkach kobiet stoi od kilku do nawet kilkudziesięciu opakowań różnych specyfików. Nie chodzi też o wybieranie najdroższych kosmetyków i zabiegów, bo niekoniecznie są najlepsze.
O tym, że dbałość o siebie – nawet z pozoru nadmierna – popłaca, świadczy przykład słynnej generałowej Aleksandry Zajączkowej, żyjącej na przełomie XVIII i XIX wieku. Słynnej z urody i młodego wyglądu, generałowa była bowiem zwolenniczką chłodu. Zimne kąpiele, sypianie w nieogrzewanym pomieszczeniu, a nawet kilkakrotne w ciągu nocy przechodzenie do innego łóżka, ze świeżą, chłodną pościelą, spożywanie surowych i zimnych posiłków mogą wydawać się przesadą, ale skoro generałowa jeszcze jako siedemdziesięciolatka uwodziła o wiele młodszych kawalerów swym nienagannym wyglądem, znaczy to, że te liczne zabiegi przynosiły oczekiwany efekt.
Można się w tym wszystkim trochę pogubić. Gdzie lepiej się powściągnąć, a gdzie pozwolić sobie na więcej? Co będzie przesadą, a co ujdzie za rażące niedbalstwo. Można odnieść wrażenie, że w urodzie chodzi o swoiście pojętą arytmetykę – wiele czasu i zabiegów poświęconych na to, by wydawało się, że kobieta właściwie niewiele ze sobą robi. Ot, z natury jest taka piękna; wystarczy, że twarz przemyje z rana, potrząśnie włosami i się uśmiechnie. Najtrudniej wszak wykonać makijaż nude, a artystyczny nieład na głowie bywa efektem długotrwałych zabiegów.
Jak to zwykle bywa – tym, czego nigdy za wiele, jest zdrowy rozsądek. O tym, ile zabiegów i kosmetyków potrzebujemy, decyduje stan skóry. Jedne szczęściary rzeczywiście nie muszą prawie nic robić, żeby dobrze wyglądać, inne kobiety muszą się o to postarać bardziej. I pamiętajmy, żeby w tych rozważaniach o ilości nie zapomnieć o jakości!