Cabines 85grudzień 2016 - styczeń 2017
Z tłumem czy pod prąd?
powrótFelieton
Oryginalność przyciąga wzrok, wzbudza podziw i chęć naśladowania, a jak wiadomo – naśladownictwo jest najszczerszą formą pochlebstwa. Lubimy być oryginalne, jedyne w swoim rodzaju… Tylko dlaczego w takim razie upieramy się przy tym, żeby wyglądać niemal jak odlane z jednej formy?
Jakiś czas temu pewna znajoma poskarżyła się na swojego męża, że ogląda zdjęcia innych kobiet, pięknych i idealnie wyglądających. „Są ładne, wszystkie co do jednej. Właściwie wyglądają, jakby tylko głowa się zmieniała” – powiedziała złośliwie.
Rzeczywiście chcemy być oryginalne i niepowtarzalne, czy jednak wybieramy nudne, ale bezpieczne bycie „jak inni”?
W książce Jerzego Kosińskiego Malowany ptak pojawia się motyw kogoś, kto spotyka się z ostracyzmem z racji inności. Jak ptak, który pomalowany w jaskrawe barwy wzbudza u innych osobników agresję, chociaż poza kolorem nic się nie zmieniło. Inny to obcy, a obcy to wróg – tak zdaje się sądzić nasz gadzi mózg, rządzący najbardziej prymitywnymi odruchami. Podobny z kolei to swój, bezpieczny, godny zaufania.
W wydanej niedawno książce Efekt kameleona. Psychologia naśladownictwa (wyd. 2017) dr Wojciech Kulesza przytacza wyniki badań psychologicznych, z których wynika, że tytułowy efekt kameleona, czyli skłonność do upodabniania się do innych osób, sprzyja wzmacnianiu więzi społecznych. Czujemy sympatię i jesteśmy bardziej skłonni do pomocy wobec osób, które są takie jak my.
Wiąże się to z tym, że osoby, które nam się podobają, uznajemy za godne naśladowania, bo skoro wzbudzają podziw, to i my możemy tak działać na innych, jeśli będziemy wyglądać podobnie.
Wkładamy więc na siebie to, co noszą inni, strzyżemy i farbujemy włosy zgodnie z modą, malujemy się podobnie. Ten pęd do upodobnienia przybiera wręcz karykaturalny rozmiar, kiedy poprzez zabiegi medycyny i chirurgii estetycznej chcemy upodobnić się do wybranego ideału piękna. Lekarze tych specjalności przyznają, że nie brakuje klientek, które przychodzą ze zdjęciem i prośbą, żeby uczynić je takimi jak osoba na zdjęciu.
Pochlebstwo w postaci naśladownictwa czy bezkrytyczne dążenie do osiągnięcia sprawdzonego wzorca?
Reklamy często podpierają się tym mechanizmem, kiedy sugerują, że używanie produktu X sprawi, że będziemy jak bohater reklamy – stuprocentowo męski mężczyzna z reklamy papierosów (to kiedyś, przed zakazem reklamowania wyrobów tytoniowych) albo nieskazitelna bogini z reklamy perfum. Efekt jednak jest taki, że chociaż przekaz trafia do pojedynczych osób, mamy potem mnóstwo mniej lub bardziej udanych „podróbek” ust Angeliny Jolie, pośladków Jennifer Lopez itd.
Z drugiej strony od dziecka słyszymy frazesy o tym, że każda z nas jest inna, prezentuje inny typ urody i nie można przykładać jednej miary do wszystkich. Słyszymy to, powtarzamy w przekonaniu, że tak jest, po czym przykładamy tę jedną miarę chociażby w konkursach piękności, które nie są niczym innym jak próbą uśrednienia różnorodności.
W naśladownictwie nie ma nic złego, dopóki zachowujemy zdrowy rozsądek i potrafimy ocenić, czy pożądana zmiana wyjdzie nam na korzyść, czy niekoniecznie. Problem zaczyna się, kiedy próby ingerencji idą bardzo daleko, a nie idzie za tym zdolność krytycyzmu, za to mnóstwo emocji i pragnień związanych z oczekiwanymi skutkami zmiany. Bo twierdzenie, że zmieniamy się dla siebie, własnego dobrego samopoczucia – to kolejny frazes. Być może nawet wierzymy w niego, ale jeśli spojrzeć głębiej, to nasze oczekiwania są dużo bardziej skomplikowane i nie zawsze realistyczne. Ładniejszy nos ma nam dać poczucie szczęścia, lepsza figura zapewnić uczucie ważnej osoby albo szacunek otoczenia. I tak dalej.
Podziwiamy więc osoby oryginalne, o ile nie stają się zbyt dziwaczne, ale zamiast poszukać własnego stylu, staramy się odtworzyć to, co widzimy. A współczesna kultura nie sprzyja temu, żeby pogodzić tę sprzeczność, bo zostało już dawno udowodnione, że to, co jest promowane, wpływa bardzo silnie na odbiorców. Dlatego młode kobiety są niezadowolone z siebie i ignorują swoje zalety, jeśli różnią się od wizerunku forsowanego w mediach jako idealny.
Zmiana tego nie jest prosta, ale od czegoś trzeba zacząć. Na przykład od pytania: czy naprawdę ja sama nie jestem dość dobra i muszę się upodobnić do tysięcy innych kobiet, żeby siebie zaakceptować?
Dorota Bury
Jakiś czas temu pewna znajoma poskarżyła się na swojego męża, że ogląda zdjęcia innych kobiet, pięknych i idealnie wyglądających. „Są ładne, wszystkie co do jednej. Właściwie wyglądają, jakby tylko głowa się zmieniała” – powiedziała złośliwie.
Rzeczywiście chcemy być oryginalne i niepowtarzalne, czy jednak wybieramy nudne, ale bezpieczne bycie „jak inni”?
W książce Jerzego Kosińskiego Malowany ptak pojawia się motyw kogoś, kto spotyka się z ostracyzmem z racji inności. Jak ptak, który pomalowany w jaskrawe barwy wzbudza u innych osobników agresję, chociaż poza kolorem nic się nie zmieniło. Inny to obcy, a obcy to wróg – tak zdaje się sądzić nasz gadzi mózg, rządzący najbardziej prymitywnymi odruchami. Podobny z kolei to swój, bezpieczny, godny zaufania.
W wydanej niedawno książce Efekt kameleona. Psychologia naśladownictwa (wyd. 2017) dr Wojciech Kulesza przytacza wyniki badań psychologicznych, z których wynika, że tytułowy efekt kameleona, czyli skłonność do upodabniania się do innych osób, sprzyja wzmacnianiu więzi społecznych. Czujemy sympatię i jesteśmy bardziej skłonni do pomocy wobec osób, które są takie jak my.
Wiąże się to z tym, że osoby, które nam się podobają, uznajemy za godne naśladowania, bo skoro wzbudzają podziw, to i my możemy tak działać na innych, jeśli będziemy wyglądać podobnie.
Wkładamy więc na siebie to, co noszą inni, strzyżemy i farbujemy włosy zgodnie z modą, malujemy się podobnie. Ten pęd do upodobnienia przybiera wręcz karykaturalny rozmiar, kiedy poprzez zabiegi medycyny i chirurgii estetycznej chcemy upodobnić się do wybranego ideału piękna. Lekarze tych specjalności przyznają, że nie brakuje klientek, które przychodzą ze zdjęciem i prośbą, żeby uczynić je takimi jak osoba na zdjęciu.
Pochlebstwo w postaci naśladownictwa czy bezkrytyczne dążenie do osiągnięcia sprawdzonego wzorca?
Reklamy często podpierają się tym mechanizmem, kiedy sugerują, że używanie produktu X sprawi, że będziemy jak bohater reklamy – stuprocentowo męski mężczyzna z reklamy papierosów (to kiedyś, przed zakazem reklamowania wyrobów tytoniowych) albo nieskazitelna bogini z reklamy perfum. Efekt jednak jest taki, że chociaż przekaz trafia do pojedynczych osób, mamy potem mnóstwo mniej lub bardziej udanych „podróbek” ust Angeliny Jolie, pośladków Jennifer Lopez itd.
Z drugiej strony od dziecka słyszymy frazesy o tym, że każda z nas jest inna, prezentuje inny typ urody i nie można przykładać jednej miary do wszystkich. Słyszymy to, powtarzamy w przekonaniu, że tak jest, po czym przykładamy tę jedną miarę chociażby w konkursach piękności, które nie są niczym innym jak próbą uśrednienia różnorodności.
W naśladownictwie nie ma nic złego, dopóki zachowujemy zdrowy rozsądek i potrafimy ocenić, czy pożądana zmiana wyjdzie nam na korzyść, czy niekoniecznie. Problem zaczyna się, kiedy próby ingerencji idą bardzo daleko, a nie idzie za tym zdolność krytycyzmu, za to mnóstwo emocji i pragnień związanych z oczekiwanymi skutkami zmiany. Bo twierdzenie, że zmieniamy się dla siebie, własnego dobrego samopoczucia – to kolejny frazes. Być może nawet wierzymy w niego, ale jeśli spojrzeć głębiej, to nasze oczekiwania są dużo bardziej skomplikowane i nie zawsze realistyczne. Ładniejszy nos ma nam dać poczucie szczęścia, lepsza figura zapewnić uczucie ważnej osoby albo szacunek otoczenia. I tak dalej.
Podziwiamy więc osoby oryginalne, o ile nie stają się zbyt dziwaczne, ale zamiast poszukać własnego stylu, staramy się odtworzyć to, co widzimy. A współczesna kultura nie sprzyja temu, żeby pogodzić tę sprzeczność, bo zostało już dawno udowodnione, że to, co jest promowane, wpływa bardzo silnie na odbiorców. Dlatego młode kobiety są niezadowolone z siebie i ignorują swoje zalety, jeśli różnią się od wizerunku forsowanego w mediach jako idealny.
Zmiana tego nie jest prosta, ale od czegoś trzeba zacząć. Na przykład od pytania: czy naprawdę ja sama nie jestem dość dobra i muszę się upodobnić do tysięcy innych kobiet, żeby siebie zaakceptować?